Zapraszamy do relacji z Ucieczki Pileckiego.
1 niemiecki wojskowy motocykl
2 niemieckie samochody wojskowe
16 niemieckich żołnierzy patrolujących las nie zatrzymało
138 uciekinierów wspominających Ucieczkę Pileckiego
Może dzięki pomocy 14 partyzantów w punktach kontrolnych?
Wyjątkowa przygoda dla każdego młodego faceta znowu zakończyła się pełnym sukcesem - było groźnie, było pouczająco i wzruszająco. Zachęcamy do zapoznania się z artykułem jednego z naszych Ojców na temat ucieczki Pileckiego, i już teraz szukamy chętnych do organizacji Ucieczki w przyszłym roku - jeśli się znajdą być może znowu uciekniemy.
CZY CHŁOPAK MOŻE SIĘ BAĆ?
Czy chłopak w wieku szkolnym, może być głodny i może się bać? Raz w roku może! Ale razem z ojcem!
Raz w roku, wiosną, kiedy stopnieją śniegi, wieczorową porą, grupa ojców z synami gromadzi się w lesie nieopodal Grodziska Mazowieckiego, aby razem uczcić rocznicę ucieczki Rotmistrza Pileckiego z obozu w Auschwitz i w miarę możliwości ją odtworzyć. Wydarzenie, co roku anonsowane jest jako „chłopacka przygoda”, ze szczególnym udziałem ojców. Pomysłodawcy kładą nacisk na odwzorowanie szczególnej atmosfery i okoliczności ucieczki Rotmistrza. Uczestnikami są chłopcy ze Szkoły Fundacji Sternik w Pruszkowie ze swoimi ojcami oraz ich znajomi. Uczestnicy mają ze sobą kromkę chleba w kieszeni, trochę wody, latarkę, menażkę i łyżkę. Miejscem spotkania jest polana w lesie, tam czeka na nas obsługa wydarzenia.
Bać się własnego cienia
Stawiamy się o zmroku, wiemy co nas czeka, ale i tak ciarki chodzą po plecach. Zaczynamy od przygotowania zupy „wodzianki”- same warzywa i woda. Warzywa trzeba najpierw obrać i wrzucić do kuchni polowej. Będzie się spokojnie gotowała, podczas gdy uczestnicy pójdą do lasu.
Kilka lat temu prosiliśmy, aby zupę przygotowały mamy, ale okazała się za dobra ☺, za dużo w niej było serca ☺ A to ma być prawdziwa zupa „wojenna”. Za kilka godzin i tak będzie smakować jak najlepszy, niedzielny rosół.
Przed wyruszeniem, odbywa się jeszcze pierwsza część pogadanki o życiu Rotmistrza Pileckiego, przygotowana przez jednego z ojców. Chłopcy muszą jak najwięcej zapamiętać, ta wiedza okaże się bardzo potrzebna. Wypełniamy kenkarty – okupacyjne dowody osobiste. Musimy wymyśleć fikcyjne dane i nauczyć się ich na pamięć. Las patrolują Niemcy, złapanym sprawdzają dokumenty. Wtedy lepiej znać swoje dane!
Wyruszamy w podgrupach, zawsze ojciec z synem. Mamy mapę, musimy dostać się do posterunków partyzanckich i tam się zameldować. Początkowo jest łatwo, spokojnie i cicho. Już ciemno. Przydają się latarki. Chłopaki już mają gęsią skórkę ale ojcowie są blisko. Dostajemy mapy, idziemy w las …
Dochodzimy do leśnej drogi, widać światła samochodu, za nim motocykl. Padamy na ziemię, reflektor niemiecki snuje się po krzakach… chwila bez ruchu … prawie bez oddechu …
Pierwszy raz mój syn złapał mnie tak mocno i kurczowo za rękę. Niemiecki patrol przejechał powoli penetrując las mocnym światłem. Las pomagał, ukrył nas skutecznie w zaroślach. Dla chłopaków to pierwsze spotkanie z Niemcami, dla ojców to pierwsze wbite paznokcie syna w rękę.
Pojechali! Szybko, przez drogę, biegiem – ktoś krzyknął konspiracyjnym szeptem. Przebiegliśmy, za nami jeszcze kilku uciekinierów. Ale ostatnich Niemcy zauważyli! HALT! HALT! - rozniosło się w całym lesie. My znowu na ziemi, znów paznokcie syna wbite w moją rękę, czołgamy się do zarośli …
- Ciekawe, co mama powie na nasze kurtki i spodnie? – słusznie zauważa jakiś chłopak przywracając na chwilę świadomość kolegom. W końcu błoto jest realne.
Jakie to musiało być straszne przeżycie, uciekać z obozu, ścigać się ze śmiercią. Bać się każdego cienia, nawet własnego …
Błąd mógł kosztować życie
Patrol ranił i aresztował dwójkę uciekinierów. Postrzał okazał się celny i głęboki na tyle, że odesłali ich do szpitala polowego. Tam będą opatrzeni i wrócą do gry. Dla pozostałych pojawia się szansa na dalszą ucieczkę. Biegniemy. W oddali widać zielone światełko, to punkt partyzancki. Jest bliżej niż myślałem, a może to my tak szybko biegniemy.
- Stój! Kto idzie?!
- Polacy! – odpowiedział ktoś za nami. Nie byliśmy sami.
Uff, trafiliśmy dobrze. To pierwszy z czterech posterunków. Jeszcze tylko kilka pytań z życiorysu Rotmistrza i chwila odpoczynku. Udało się. Na znak zaliczenia pierwszej próby, dostajemy cyfrę „4” na rękę. Pierwsza cyfra z numeru obozowego Rotmistrza. Do zdobycia mamy jeszcze trzy.
Rzut oka na mapę i dalej w las. Dukty ciągną się aż do grobli, tam mamy dojść. Ale patrole niemieckie są coraz lepiej ukryte. Mamy wrażenie jakby ktoś nas ciągle obserwował. Nie powiem, bardzo ciekawe uczucie i to nie wirtualne, ale faktyczne, niepokojące. Nie da się zasłonić kartką kamerki w laptopie … to wrażenie będzie nam towarzyszyć aż do wyjścia z lasu.
Jest zimno, zaczyna padać deszcz … jego dźwięk miesza się z odgłosami motocykla patrolowego w oddali … deszcz nie pomaga. Ale za to księżyc schował się za chmury, jest ciemno. To dobrze, nie widać nas.
Co on wtedy myślał? Jego ucieczka nie była zabawą. Zagrożenie było rzeczywiste, a błąd mógł kosztować życie.
Dobrze, że jesteśmy razem, tato.
Wracamy na szlak, skradamy się chyłkiem, mokrzy, zmarznięci, zaczynają boleć plecy. Oczy męczą się od wypatrywania zwisających gałęzi i podejrzanych kształtów. Latarki używamy rzadko.
- Tato, w zasadzie, to, po co my tu jesteśmy? – pyta – mam mokro w butach, jest mi zimno, jestem głodny i … boję się. Co będzie jak nas złapią? Czy możemy już wracać? Chleb mi zawilgotniał w kieszeni.
Sto pytań kłębi się w głowie, pojawiają się wątpliwości. Może faktycznie lepiej wracać, a może jeszcze chwilę, jeszcze jeden punkt partyzancki?
Rzeczywiście, ręce ma mokre i zimne. Przeziębi się, nie pójdzie do szkoły, w domu będzie draka i jeszcze te spodnie, i kurtka. Dobrze, że jutro sobota …
- Idziemy dalej, nie ma co marudzić synu. Pomyśl, że Rotmistrz też tak uciekał – mówię na głos, żeby samemu to usłyszeć.
Nagle, spostrzegamy coś dziwnego. Zza drzew, jasne światło ognia odbijającego się w wodzie. To ognisko, ktoś pali ognisko na grobli. Jak to dobrze, będzie można się ogrzać, trochę wyschnąć. Tylko kto jest taki śmiały, żeby teraz na środku stawu palić ogień. Widać też zielone światełko, to nasi, partyzanci, drugi posterunek, do którego idziemy. Jeszcze tylko kilka pytań i będzie chwila oddechu w wolnym od niemieckich patroli miejscu. Jest jeszcze coś, co robi największe wrażenie, biało-czerwona flaga. Dobrze, że jest na tyle ciemno, że nie widać moich oczu.
Na widok ognia wzmaga się głód. Zapach palonych patyków przywołuje smak pieczonego chleba.
- Boisz się?
- Trochę, ale dobrze, że jesteśmy razem tato.
- A jesteś głody?
- Coraz bardziej …
Dostajemy na rękę kolejną cyfrę. Czas w drogę, jeszcze dwa punkty, jeszcze dwie cyfry. Zbliża się godzina 23. Mamy czas do 24. Potem partyzanci zwijają swoje punkty. Musimy zdążyć. Wciąż słychać niemieckie komendy, samochód i motocykl. Większość uciekinierów miała już kontakt z patrolami niemieckimi.
Ostrożnie, z mapą w ręku wchodzimy w mrok. Ale tym razem nie uszliśmy daleko.
Poczułem coś zimnego w okolicy ucha, lekkie szarpnięcie … Zgubiłem rękę syna …
A. Wilski
ul. Staszica 1
05-800 Pruszków
Adres e-mail: tygodnik@azymut.edu.pl