Do niecodziennego zdarzenia doszło w poprzedni poniedziałek w Alejach Jerozolimskich na przedmieściach Warszawy. Pan Jacek Lisiecki tak się spieszył do Azymutu, że aż buty zgubił.
Ale od początku... Ok godziny 7.45 świadkowie widzieli mężczyznę, biegnącego w poprzek ulicy i zbierającego buty z jezdni. Trzeba dodać, że ruch w tym miejscu jest bardzo silny, samochody jadą z prędkością od 70 do 140km/h. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że były to buty górskie.
Kto i po co miałby zostawić górskie buty na jezdni wśród rozpędzonych aut? Okazało się, że to p. Jacek Lisiecki. Chwilę wcześniej jego Volvo mknęło tamtędy ze słuszną prędkością i nagle coś spadło z dachu. Pan Lisiecki spojrzał w lusterko i jakimś cudem rozpoznał w nim swoje świeżo kupione górskie trapery za kwotę, której nawet nauczyciel nie może lekką
ręką spisać na straty. Jechał lewym pasem, na szczęście zdążył wcześniej wyprzedzić i odsadzić na dużą odległość wszystkie samochody jadące obok, więc udało mu się dość szybko zjechać na prawe pobocze jezdni.
Nasz anglista miał więcej szczęścia niż rozumu, bo buty spadły stosunkowo daleko od miejsca, w którym jezdnia schodzi w dół i miał kilka sekund od momentu zobaczenia samochodu na horyzoncie na ucieczkę z jezdni. Przy prędkości 100km/h auto w ciągu jednej sekundy pokonuje ok 28m. Dystans pomiędzy butami a horyzontem jezdni wynosił jakieś 100-150m, co dawało jakieś 3-5 sekund na przebiegnięcie trzypasmowej jezdni i podjęcie butów. Na szczęście nie wszystkie samochody jadą w tym miejscu tak szybko. Mimo to minęło sporo czasu, zanim w ciągu aut pojawiła się
przerwa na tyle duża, że p. Lisiecki mógł podbiec do buta, podjąć go z jezdni i szybko wrócić. Drugi but dzięki Bogu od razu grzecznie spadł na lewe pobocze.
Niestety, po uratowaniu butów z jezdni musiało nastąpić kolejne oczekiwanie na przerwę w ruchu i jeszcze jeden sprint, tym razem do samochodu z butami.
A jak to się stało, że buty wylądowały na dachu? Otóż poprzedniego dnia p. Lisiecki wrócił z wyjazdu w góry z uczniami. Mocno zmęczony drogą, wyjął świeżo kupione buty z samochodu i położył na dachu - oczywiście tylko na chwilę. Obok nich, co ciekawe, umieścił pudełko ze Snickersami. Batony nie spadły. Buty jako lżejsze poddały się po kilku kilometrach jazdy. Przetrwały nierówności stromego zjazdu do garażu, śpiących policjantów, ostre zakręty, dwa wiadukty, ale jak Volvo w końcu rozwinęło docelową prędkość, nie miały wyboru, musiały spaść.
Morał z tego zdarzenia - nie kładźcie nic na dachu nawet na chwilę oraz ćwiczcie sprint - nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda!